Walka Radomiaka o awans trwa, ale trzeba coś wygrać! Wydawało się, że już nic nie odbierze radości Radomiakowi Radom w meczu z Pogonią Siedlce. Pełna kontrola nad meczem i dyktowanie tempa przez Zielonych okazało się utopią, a cięciwę łuku, który postrzelił radomian, naciągnął były zawodnik Radomiaka – Dariusz Brągiel.
Wydawało się, że w końcówce sezonu Radomiakowi Radom brakuje nieco paliwa w baku. Pierwsza połowa meczu z Pogonią Siedlce temu spostrzeżeniu zaprzeczyła, bo Zieloni wyglądali jak nowo narodzeni. Wyprawa po złote runo w przerwie wyglądała na udaną, a to głownie za sprawą bezprecedensowej pewności siebie, z jaką zawodnicy trenera Dariusza Banasika wyszli na rywali.
Przed meczem, szkoleniowiec Radomiaka został obdarzony porcją gwizdów przez kibiców gospodarzy, ale chwilę później siedlecki golkiper został ostrzelany solidną porcją strzałów. Ta determinacja, z którą Zieloni stawili się siedlczanom sprawiła, że 0:1 do przerwy to najmniejszy wymiar kary. Zieloni skrzętni zdetronizowali wszelkie atuty rywala, a ten ograniczał się głównie do prostopadłych podań, które w dużej mierze padały łupem defensorów Radomiaka.
Skoro już jesteśmy o defensywie, to warto odnotować, że na kolejnej pozycji angaż dostał Adam Banasiak. 29-latka w obecnym sezonie nie widzieliśmy jeszcze tylko na bramce i środku obrony. Do końca sezonu jeszcze dwa mecze, więc nie zdziwiłbym się, gdyby popularny „Banan” dopełnił dzieła i ukazał swoją bezgraniczną wszechstronność na wspomnianych pozycjach.
Wracając do decyzji trenera o wystawieniu Banasiaka na prawej obronie – chapeau bas! Dla każdego trzeźwo myślącego obserwatora poczynań Radomiaka takie posunięcia mogło się wydawać, łagodnie rzecz ujmując, nieracjonalne, ale wszędobylski zawodnik pokazał, że nic, co z piłką związane, obce mu nie jest. Sam szkoleniowiec w jednej z rozmów miesiąc temu stwierdził, że wystawienie „Banana” na prawej obronie, to wsadzenie piłkarza na minę i ogromne ryzyko, ale jak wiemy, kto nie ryzykuje, ten… do I ligi nie awansuje. Mina nie wybuchła. Decyzja na plus.
O ile jego gra z piłką ograniczała się do przełożenia jej na lewą nogę i jak najdalszego wyekspediowania do przodu, o tyle w destrukcji radził sobie poprawnie. Do tego był oczywiście głównym wykonawcą stałych fragmentów gry. Te po raz kolejne robiły różnicę. Po jednym z nich piłkę głową do bramki Smołucha. Brawa się należą, bo jeśli spojrzymy na całokształt, to praktycznie co mecz Radomiak zaskakiwał ciekawymi rozwiązaniami stałych fragmentów gry.
Zieloni klasycznie już zapomnieli, że mecz trwa 90 minut, a nie 30 i po dwóch kwadransach gry postanowili oddać pole rywalom. O ile ci do przerwy wyprowadzali bardzo nieśmiałe ataki, o tyle po złapaniu oddechu w szatni ruszyli jak pospieszny do Lichenia. Dokładając do tego indolencje Radomiaka, otrzymaliśmy zestaw, do którego piłkarze nas przyzwyczaili – nerwówka do samego końca.
Z pewnością radomski szpital specjalistyczny otrzymał sporo zgłoszeń od kibiców w związku z palpitacją serca i migotaniem przedsionków, bo zawodnicy postanowili, że z przypieczętowaniem awansu można poczekać do domowego spotkania z Siarką Tarnobrzeg. W doliczonym czasie gry piłka spadła na głowę Łydkowskiego, który na boisku pojawił się kilka minut wcześniej, a ten bez większych problemów skierował ją do siatki Halucha.
O ile Radomiak do I ligi wejdzie, to swojemu bramkarzowi będzie winny postawienie pomnika. Wszak interwencje 23-latka uchroniły Zielonych od powrotu do domu z niczym. Pogoń mogła jeszcze w ostatnich minutach ustalić wynik spotkania na 2:1, ale to właśnie wtedy Haluch wyciągając się jak kot, pokazał, że drugi raz piłki z siatki wyjmować nie będzie.
MACIEJ ŁAWRYNOWICZ
Poleć artykuł swoim znajomym
Chcesz znać wyniki jeszcze szybciej, a jeszcze nie dołączyłeś do nas na Facebooku? KONIECZNIE ZRÓB TO TERAZ!
|
Data: 2019-05-05 09:50:24 | Kategoria: Piłka Nożna / 2 liga | Odwiedzin: 2826
|
|
|
|
|