Krzysztof Sieczka: - Jestem szczęściarzem, bo robię to co lubię Jest fenomenem, nie tylko na skalę ogólnokrajową, ale i światową. Trener Zawiszy Sienno Krzysztof Sieczka, prowadzi zespół seniorów tego klubu, nieprzerwanie od 2 stycznia 1996 roku. I ciągle pali się w nim młodzieńcza pasja do piłki nożnej, którą pokochał tak bardzo.
RadomSport.pl: - Podawany za przykład klubowej „długowieczności” Sir Alex Ferguson pracował jako trener Manchesteru United, nieprzerwanie przez 27 lat. Wszystko wskazuje na to, że Krzysztof Sieczka z nawiązką pobije to osiągnięcie.
Krzysztof Sieczka: - Rzeczywiście na emeryturę się jeszcze nie wybieram. Jeśli zdrowie pozwoli to chciałbym jeszcze popracować jako trener Zawiszy. Mocno żżyłem się z tutejszymi piłkarzami i działaczami, tworzymy razem fajną grupę. Szkoda byłoby teraz zrezygnować, choć zawsze istnieje ryzyko, że to ktoś zrezygnuje ze mnie.
Tymczasem porozmawiajmy o początkach Pana przygody ze sportem, bo to było zdaje się znacznie wcześniej niż początek kariery trenerskiej?
- Sport, a szczególnie piłka nożna były obecne w moim życiu właściwie od zawsze. Jestem z rocznika 1966 i będąc dzieckiem, byłem światkiem narodzin wielkiej drużyny Kazimierza Górskiego – reprezentacji Polski. Doskonale pamiętam Mistrzostwa Świata w 1974 roku, sukcesy Polaków i to, że każdy z chłopaków chciał być Grzegorzem Lato, Andrzejem Szarmachem, Kazimierzem Deyną, albo Janem Tomaszewskim. Piłka nożna nas zafascynowała i co tu dużo mówić, była najbardziej dostępna. Pochodzę z Wólki Modrzejowej w Gminie Rzeczniów, chodziłem do szkoły podstawowej w Grabowcu i tam grywaliśmy w piłkę w każdej wolnej chwili. Będąc już liceum w Siennie, bodajże w drugiej klasie spróbowałem swych sił w klubie sportowym – Świcie Rzeczniów i już po pierwszym meczu wskoczyłem na stałe do pierwszego składu. Potem były studia na Akademii Wychowania Fizycznego, po nich wojsko, ale ciągle miałem kontakt z piłką, ze sportem. No i tak zostało do dziś.
Jest Pan trenerem, ale przede wszystkim nauczycielem. Kiedy ta sportowa przygoda ze sportem rozpoczęła się w sensie zawodowym?
- Pracę w Zespole Szkół w Siennie rozpocząłem w 1987 roku. I rzeczywiście był to sport w szerokim tego słowa znaczeniu. Propagowałem właściwie wszystkie dyscypliny, nie tylko piłkę nożną. I byłem szczęśliwy, że mogę robić to co lubię.
Trenerem w Zawiszy Sienno zostałem dokładnie 2 stycznia 1996 roku. Pamiętam tę datę doskonale, również dlatego, że za 10 dni urodziła się moja córka. Zespół wyjeżdżał zresztą wtedy na zgrupowanie do Zakopanego, ale ja wówczas odmówiłem wyjazdu, właśnie z tego względu, że żona była w zaawansowanej ciąży i lada chwila na świat miało przyjść nasze dziecko. Potem już jednak byłem do dyspozycji klubu i tak się złożyło, że jestem do dziś.
Najbardziej zapamiętane, te dobre momenty?
- W sensie sportowym to na pewno awanse seniorów do ligi okręgowej. Najbardziej emocjonalnie przeżyłem oczywiście ten pierwszy. Graliśmy z zespołem Malchem Leśna Chynów, którego trenerem był Tomasz Dutkowski i kiedy się spotykamy przy okazji różnych uroczystości, ciągle wspominamy tamto spotkanie. Co prawa szybko, bo już po sezonie spadliśmy z okręgówki, ale po trzech latach do niej wróciliśmy. Ponowny awans wywalczyliśmy w 2010 roku i od tamtej pory spędziliśmy w lidze okręgowej 11 sezonów. Szkoda, że zajmując szóste miejsce od końca musieliśmy spaść do Klasy A w poprzednim sezonie. Teraz próbujemy wrócić i choć łatwo nie jest, nie składamy jeszcze broni.
A te mniej udane momenty w Pana karierze – spadki do niżej ligi właśnie?
- Oj takich słabszych chwil było całkiem sporo. Czysto sportowe to porażki, który przygnębiają chyba każdego trenera. Wiele rzeczy dzieje się też poza boiskiem, kiedy nieprzychylni ludzie nie tylko nie pomagają swoim zachowaniem, ale przeszkadzają, przygadują, wtedy robi się nieprzyjemnie. I człowiek zaczyna się zastanawiać, czy warto poświęcać temu tyle czasu? Może lepiej byłoby spędzić więcej czasu z rodziną, może inaczej zorganizować sobie czas wolny? Zawód trenera jest naprawdę bardzo stresujący.
Ale koniec końców „ciągnie wilka do lasu”?
- No ciągnie. Szkoda byłoby tych lat, które człowiek poświęcił dla piłki, dla klubu, dla tych wszystkich ludzi, którzy się przewinęli. Jak to się mówi „skrajne noty się odrzuca” i energia do dalszego działania wraca. Jest jednak dużo ludzi, którym zależy na działalności klubu. I bardzo dobrze, bo szczególnie w takich niedużych miejscowościach jak Sienno trzeba kłaść duży nacisk na uaktywnianie dzieci i młodzieży. Zwłaszcza w dobie komputerów, tabletów, gier elektronicznych, czy mobilnych telefonów. Sport jest też bardzo potrzebny jako forma rozrywki.
Jaka cecha charakteru najbardziej pomogła Panu w karierze trenerskiej?
- Cierpliwość. Jeżeli ktoś chce od razu zrobić wynik za wszelką cenę, to zazwyczaj niewiele w życiu osiągnie. Zwłaszcza w małych klubach, niezwykle ważne jest właściwe podejście do młodych piłkarzy. Trzeba być pozytywnym i pochwalić zawodników nawet na samo wyjście na boisko, za podjęcie rywalizacji, za chęci. Dla mnie wielkim sukcesem jest jeśli dwóch-trzech chłopaków trafia potem do seniorskiej piłki.
Zapamiętał Pan jakichś szczególnych, swoich wychowanków?
- Było ich bardzo dużo, szczególnie w szkole. Wielu z nich zrobiło kariery zawodowe, ale najważniejsze, że chyba zostali dobrymi ludźmi. Dla mnie cenne jest to, że kiedy się spotykamy przy okazji różnych uroczystości, pamiętają i całkiem miło wspominają swojego wychowawcę.
Przez tyle lat bycia pedagogiem i nauczycielem, zapewne spotkał się Pan z problemem alkoholu, narkotyków, innych używek wśród młodzieży. Jak Pan sobie radził w takich sytuacjach?
- Zacznijmy od tego, że zawsze propagowałem i propaguję zdrowy tryb życia. Jestem przeciwnikiem alkoholu, narkotyków, papierosów. Owszem, człowiek jest tylko człowiekiem i może się napić się alkoholu, ale musi to być absolutnie z umiarem.
Młodzież nie powinna mieć w ogóle dostępu do używek. Oczywiście zdarzyło mi się, że moi uczniowie próbowali popijać alkohol na wycieczkach, czy imprezach klasowych, ale moja reakcja jest wtedy jednoznaczna – to nie jest nic dobrego. W takich sytuacjach rozmawiam jednak z młodzieżą, tłumaczę, podaję przykłady, że alkohol, a nie daj Boże narkotyki, nie prowadzą do niczego dobrego. I wiem, czy mam tak dużą siłę perswazji, ale docieram z przekazem do młodych ludzi. To też są moje osobiste sukcesy.
Foto: MATEUSZ WLAZŁOWSKI
Poleć artykuł swoim znajomym
Chcesz znać wyniki jeszcze szybciej, a jeszcze nie dołączyłeś do nas na Facebooku? KONIECZNIE ZRÓB TO TERAZ!
|